czwartek, 13 września 2012

Poszła na całość


Poszła na całość - Meggin Cabot
Wydawnictwo Amber 2003

Nadszedł czas studenckiej kampanii wrześniowej. Wszystkie siły umysłowe rzucone na dwa przedmioty, które pozostały do studenckiego spełnienia – zaliczenia sesji i II roku bez warunków. Co w takim przypadku zrobić z wolnymi chwilkami, których jest przecież tak niewiele? Ano czytać.

W sytuacji, kiedy mózg wyparowuje wręcz po kilku godzinach nieustannej nauki, ciężko skupić się na pięknych zdaniach czy rozmyślać nad przeczytanym fragmentem. Idealnym wypełniaczem wolnego czasu są więc książki mniej ambitnych autorów.

Pierwszy rzut oka na powieść Meggin Cabot pt. „Poszła na całość”: niezbyt długa, z dużą ilością dialogów. Może być, biorę! Nigdy nie lubiłam romansów, ale teraz mam ochotę przeczytać coś nieskomplikowanego i zapoznać się z twórczością Meg Cabot, bo nigdy nie miałam na to okazji. Okładka zachęca: „Prawdziwie burzliwy hollywoodzki romans na łonie dzikiej przyrody, pośród śnieżycy i… płatnych zabójców”.

Pomyślałam, że uciekanie na Alasce przed płatnymi zabójcami zaciekawi mnie na tyle, że dam radę przebrnąć przez tę powieść. Samej akcji było jednak bardzo mało, a opisana została w taki sposób, że czułam się, jakby bohaterka podejmowała decyzje dotyczące wyboru koloru do paznokci w drogerii, a nie uciekała przed prawdziwym niebezpieczeństwem.

Czytałam jednak i czytałam. Zazwyczaj nie mam skrupułów przed rzuceniem książki w kąt, jeśli mi się nie podoba. Tym razem dotrwałam do końca, choć zakończenie powieści przewidziałam właściwie już po pierwszych zdaniach. Ot, taka lekka historyjka na wolne popołudnie. Mimo wszystko polecam.

1 komentarz: